Ta historia opowiada o zdarzeniach sprzed paru lat. Dobrze jednak móc w końcu komuś o nich opowiedzieć. To pewnie dziwne, że będę mówił właśnie o tym mojej żonie. Normalnie facet ukrywał by coś takiego głęboko w sobie, aby nikt nigdy się nie dowiedział. Czemu więc ze mną jest inaczej? Być może mi to ciążyło albo wierzę, że kobieta, z którą jestem nie wzgardzi mną po tym co usłyszy? Tego już musicie domyśleć się sami. Marin uśmiechnęła się do mnie ciepło dodając mi otuchy. Najwyraźniej wiedziała, że to dla mnie trudne podzielić się częścią przeszłości. Właściwie to chyba wystarczyło na mnie spojrzeć. Ścisnąłem książkę trzymaną w dłoni, od której zaczęła się rozmowa i przez którą postanowiłem w końcu wyrzucić z siebie to co kiedyś miało miejsce.
...
- Kana! Oi! Kana! Czekaj mówię!
- I czego się drzesz? Przecież słyszę.
- To czego się nie zatrzymasz?
Przyjaciel z dzieciństwa szedł przede mną, choć po moich nawoływaniach na szczęście zwolnił kroku. Nie wolno mi było za dużo biegać, zawsze byłem dość kruchy i chorowity, ale dożyłem już 22 lat. Studiowałem, pracowałem na pół etatu... żyłem normalnie. Chłopak zatrzymał się w końcu, ale najwyraźniej nie przeze mnie. Podszedłem do niego i odwróciłem głowę w bok, chcąc zobaczyć na co patrzy. Dzieci bawiące się na placu zabaw. Scena jak z jakiegoś filmu. Zerknąłem na bruneta, jednak zero reakcji. Wyglądało na to, że się zamyślił. Przymknąłem powieki nie odwracając wzroku od jego twarzy. Czasem czułem się winny. Znaliśmy się już tyle czasu, a on zawsze dbał o mnie jak o młodszego brata. Czemu młodszego? Kana był ode mnie 3 lata starszy, mimo to nie mieliśmy problemów z dogadywaniem się. Tyle, że przeze mnie ten gość tutaj postanowił zostać lekarzem. Twierdzi, że gdy już nim zostanie wyleczy mnie. Brzmi dziecinnie, prawda? Oboje o tym wiemy, a jednak on uparcie uczy się medycyny, tak jakby brał to na poważnie. Trochę mnie to martwi. Wiele razy mówiłem mu, że na pewno jest coś innego czym chciałby się zajmować, ale zawsze mnie zbywał twierdząc, że poszedł na kierunek taki jaki jemu pasuje. Nie chciałem tylko by ze względu na mnie do czegokolwiek się zmuszał. Straciłem w końcu cierpliwość i dźgnąłem go lekko w bok. Zadziałało. Spojrzał na mnie raczej niezbyt zadowolony i ruszył dalej chodnikiem. Czasem był oziębły, ale wydaje mi się, że nie chciał mnie za bardzo rozpieszczać, albo dać do zrozumienia, że nie wszyscy zawsze będą dla mnie mili. Jestem naiwną osobą i łatwo sobie ze mnie zażartować. Nie czekając poszedłem za nim. Kierowaliśmy się właśnie do jego domu.
- Ciocia w domu? – zagadałem, chcąc zabić panującą między nami ciszę.
- Wyjechała do babki. Podobno ta źle się czuła. Ktoś musiał się nią zaopiekować.
- Lubię Twoją babcię, piecze dobre ciasteczka. Miejmy nadzieję, że to nic poważnego. - Uśmiechnąłem się optymistycznie, na co jedynie zostałem poklepany po głowie. Ostatnio często tak robił. Jakby traktował mnie jak dziecko i myślał, że nie jestem świadom, jaki to świat jest okrutny. A przecież się mylił. Kiedy znaleźliśmy się przed furtką otworzył drzwi i już po chwili obaj znajdowaliśmy się w budynku. Jak to wypada, zdjąłem buty i już mniej grzecznie bez pytania poszedłem do salonu. Tyle, że u nas to normalne. Też zachowuje się w moim domu jakby był u siebie. Żaden z nas nie ma tego temu drugiemu za złe.
- Chcesz soku? - Usłyszałem z kuchni, więc zrezygnowałem z siadania na sofie i podszedłem do blatu, gdzie stał Kana.
- A jaki masz?
- Jabłkowy, multiwitamina i pomarańczowy, ale to już nie z lodówki. - No tak, na dworze panował straszny upał, dlatego miło by było wypić coś zimnego.
- Witaminkę w takim razie poproszę! - Uśmiechnąłem się szeroko pokazując zęby,
Brunet, nic nie mówiąc, nalał wybrany przeze mnie napój, samemu wybierając pierwszy z wymienionych. Powędrował zaraz po tym do swojego pokoju, a ja za nim. Na piętrze tylko w lustrze dostrzegłem jak bardzo są roztrzepane moje blond włosy. Wyglądałem przezabawnie, ale oczywiście nie mógł mi tego powiedzieć...
- O, jednak ją czytasz!
- No tak, przecież to Twoja ulubiona. I muszę przyznać, że jest wciągająca.
- Prawda?! - Podekscytowałem się i ucieszyłem na wieść, że przyjaciel podziela moje zdanie. Chwyciłem w wolną dłoń książkę, w drugiej trzymałem szklankę. Złapałem za zakładkę i otworzyłem moją własność na zaznaczonej stronie, chcąc się zorientować na którym momencie dwudziestopięciolatek przerwał czytanie. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Nie był to żaden psychologiczny poradnik czy inne dziadostwo, a zwykła powieść. Historia opowiadała o mężczyźnie chcącym znaleźć sens swojego życia. Brzmi nudno, prawda? Ale sytuacje jakie go spotykają są nadzwyczaj zaskakujące. Boryka się z własną bezsilnością i trudami ludzkimi. Pomaga wielu osobom, sam niestety na końcu umiera, ale za to szczęśliwy.
- Hiro... - Usłyszałem orientując się, że bez namysłu zacząłem czytać tekst i już byłem w połowie strony.
- A, sorka, jakoś tak samo. - Uśmiechnąłem się zakłopotany i odłożyłem książkę. - Mogę zostać na noc?
Kana oczywiście się zgodził, raczej rzadko miał coś przeciw. Dziwiło mnie to, zwłaszcza, że potrafiłem w nocy budzić się stękając z bólu. Może, gdyby nie to, że za nic nie pozwalam zaciągnąć się do szpitala byłoby to normalne. Czym są wywołane u mnie takie problemy? Powinienem brać leki, niestety od jakiegoś czasu nie wystarczają. Lekarz powinien przypisać mi silniejszą dawkę, jednak jest na urlopie, a ja nie zgadzam się pójść do innego. Temu jednemu doktorowi zaufałem, co nie znaczy, że będzie tak i z innym. Mogę się trochę pomęczyć i poczekać. Tej nocy również się przebudziłem. Starałem się być jak najciszej, jednak ból żołądka był naprawdę męczący. Zwinąłem się w kulkę na łóżku zaciskając zęby. Mimo to z moich ust wydobył się nie jeden jęk. Chłopak obudził się i jak zawsze ze spokojem głaskał mnie po głowie. Był świadom, że nie ma jak mi pomóc, dlatego to kolejny powód mojego zdziwienia, czemu tak po prostu zgadza się bym u niego nocował?
W końcu ból minął, jak za każdym razem i oboje zasnęliśmy tuż obok siebie. Kana z ręką na moim ramieniu. Byłem świadom, że przeze mnie jest później rano zmęczony, a mimo to nigdy nie narzekał. Czasem miałem takie myśli, że nie zasługuje na takiego przyjaciela. Minęło parę tygodni, miesięcy, nie działo się nic nadzwyczajnego, do pewnego czasu. Chłopak skończył studia. Naprawdę mnie to cieszyło, gratulowałem mu jak nikt. Po pięćdziesiąt razy i zawsze z tak samo ogromną ekscytacją. Do tego chwaliłem się nim, jakbym co najmniej to ja zakończył naukę na medycynie. I wtedy stało się coś okropnego. Dowiedziałem się, że brunet ma wyjechać za granicę, miał tam lepsze propozycje jeżeli chodziło o zdobywanie wiedzy. Długi czas biłem się myślami sam z sobą czy pozwolić mu jechać, ale cieszył się, więc nie mogłem go zatrzymywać. Pożegnałem go z szerokim uśmiechem, by po jego wylocie rozpłakać się jak dziecko. Utrzymywaliśmy kontakt mailowy, telefoniczny... Trzeba przyznać, że kamerki internetowe to naprawdę przydatny gadżet. Minęło półtorej roku. Dziwnie żyło się bez niego u boku, jednak jakoś dawałem sobie radę. Byłem przecież dorosły, a i nie chciałem by żałował swojej decyzji. Problem taki, że czekała mnie operacja, o której nic mu nie powiedziałem. Strasznie się bałem, ale wiedziałem, że, gdy Kana się dowie postanowi przyjechać, a przecież tam robił to co chciał, czemu więc dla mnie miał z czegoś rezygnować? Operacja nie wypadała na żadne wolne dni, a i w szpitalu miałem trochę przeleżeć. Wątpiłem by miał tyle wolnego... Już i tak planował przyjechać na święta. Z każdym dniem bałem się coraz bardziej. Bóle powróciły mimo zwiększonej dawki w lekach, tą informacją też się z nim nie podzieliłem. W końcu jednak nadeszły jego wolne dni i czas radości. Wszystko w mieście świeciło się w różnych kolorach. Wyglądało to po prostu pięknie. Odebrałem przyjaciela z lotniska. Na mój widok uśmiechnął się ciepło i przytulił mnie mocno, co było całkiem zaskakujące. Wyglądało na to, że nie tylko ja tak przeżywałem nasze rozstanie. Spędziliśmy te parę dni wspólnie, trochę z rodzinami, ale w większości sami. Chcieliśmy się sobą nacieszyć nim znów będziemy musieli powiedzieć sobie "do zobaczenia". Tylko stało się coś czego raczej żaden z nas nie przewidział. Nie byliśmy pijani, ani też otumanieni czymkolwiek. To stało się tak nagle i sam nie wiem jakim cudem. Szliśmy za rękę, jakby to było coś normalnego i codziennego dla nas. Żaden się nie skarżył, rozmawialiśmy jak zazwyczaj. Tak jakby nic się wyjątkowego nie stało. A jednak moje serce zdawało się bić szybciej. Ruszyliśmy do mojego domu, spokojnie przeszliśmy do pokoju, by tam zacząć się całować. Nie uważam, abym dał ponieść się chwili. Nie protestowałem na żaden dotyk, wręcz przeciwnie, domagałem się więcej, samemu nie pozostając dłużnym. Posunęliśmy się dalej, o wiele dalej. Nikogo nie było w domu, nikt nie mógł nam przeszkodzić. Wtedy padły te magiczne słowa. "Kocham Cię". Sam nie jestem pewien, który z nas wypowiedział je pierwszy, ale czy to ma takie znaczenie? Byliśmy świadomi swoich uczuć. Noc zdawała się nie mieć końca i szkoda, że nie trwała wiecznie, bo wciąż pamiętam ciepło, które czułem, gdy leżeliśmy wtuleni w siebie. Do wyjazdu Kany zachowywaliśmy się jak para. Nic nie uzgadniając, jakby to było naturalne. Jednak nadszedł czas, gdy musiał wyjechać. Tego dnia już nie płakałem, smutno jednak pożegnałem go słowami, że będę czekał, aż wróci. Wtedy po raz ostatni poczułem dotyk jego dużej dłoni na mojej głowie. Ale zabrał ze sobą coś znaczącego dla mnie. Książkę. TĘ książkę. Chciałem by mu o mnie przypominała, by położył ją gdzieś na wierzchu i uśmiechał się za każdym razem, gdy na nią choćby zerknie. Minął miesiąc, nadszedł czas operacji. Leżałem w szpitalu, ograniczyłem odrobinę nasze rozmowy, przez co brunet chyba zaczął się nieco niepokoić. Nie pisnąłem o operacji ani słowa i tak było już za późno. Gdyby się dowiedział nic by to nie zmieniło. Tak uważałem. Wyglądało jednak na to, że to tylko moje zdanie. Na kilka godzin przed operacją nie miałem już kiedy się z nim kontaktować. Normalnie pisaliśmy do siebie dużo, wiec zapewne go to zdziwiło. W końcu dostałem leki i zasnąłem. Nie jestem pewien skąd Kana dowiedział się o operacji, zapewne od mamy albo cioci. Od razu przyleciał najbliższym lotem. Moja operacja zakończyła się pomyślnie, dużo po niej spałem. Byłem naprawdę szczęśliwy że wszystko się udało. Gdy tylko byłem w stanie, przeczytałem wszystkie wiadomości od chłopaka, których wcześniej nie mogłem ujrzeć. Ostatnia wywołała u mnie łzy szczęścia. "Wsiadam do samolotu, czekaj tam na mnie." Moja mina jednak momentalnie się zmieniła, gdy zobaczyłem, o której została wysłana wiadomość. Natychmiast zadzwoniłem do mamy, Kany nie było u mnie. Może więc był u mojej rodzicielki albo swojej? To co jednak usłyszałem przez telefon, sprawiło, że wypadł mi z ręki, a ja zalałem się łzami.
...
Na pogrzebie nie mogłem powstrzymać łez. Zastanawiałem się dlaczego mi pozwolono żyć, a ktoś stracił przeze mnie życie. I to ktoś taki. Najważniejsza dla mnie osoba. Czy to zapłata za to, że sam mogłem w pełni cieszyć się zdrowiem? Położyłem na grobie kwiat i zamknąłem oczy. Obwiniałem się. Gdybym powiedział mu wcześniej, zaplanowałby przyjazd i przyjechał na spokojnie. A tak spiesząc się sam stracił życie. Tamtego dnia Kana po przylocie biegł z lotniska na autobus. Potrącił go jakiś mężczyzna. Oboje trafili do szpitala. Kierowca samochodu przeżył... ale druga ofiara wypadku już nie. Gdy dowiedziałem się, że trafił do szpitala, natychmiast chciałem uciec z pokoju i pójść go zobaczyć. Nie do końca jednak byłem w stanie. Nim dotarłem pod salę operacyjną gdzie stały mama z ciocią minęło trochę czasu. Wtedy dowiedziałem się, że mimo starań lekarzy było już za późno. Miałem pustkę w głowie. Łzy leciały mi z oczu strumieniami. Sam nie wiem skąd miałem siłę uderzyć pięścią w ścianę. Teraz już nie jest ze mną tak źle. Kana przywiózł ze sobą parę rzeczy, w tym notatnik, w którym spisywał większość swoich dni. Dużo razy pojawiły się tam wzmianki o mnie. O tym jak bardzo stara się właśnie dla mnie. Więc czy powinienem sobie pozwolić na chęć śmierci? Nie chciałby tego. W jego rzeczach znalazłem także książkę, tą która dla nas obu miała wielkie znaczenie. Chyba zamierzał mi ją oddać w szpitalu, zapewne żebym mógł umilić sobie czas czytając ją. Tuż za pierwszą stroną była wsunięta karteczka z napisem "Kocham Cię".
...
Drżącą dłonią otworzyłem książkę i wyjąłem z niej kwadratową karteczkę. Uśmiechnąłem się lekko i podałem ją mojej żonie, która słuchając mnie płakała od dłuższego czasu. Zabawne, bo nie takiej reakcji się spodziewałem. Widocznie naprawdę kochała mnie mimo wszystko. Była naprawdę wspaniałą kobietą. Potrzymała chwilę karteczkę, po chwili chcąc mi ją oddać. Nie przyjąłem jej jednak tłumacząc, krótko, że ma ją zatrzymać. Była kierowana do mnie, teraz ja kieruje ją do niej.
Uśmiechnąłem się i poprosiłem by się pochyliła, gdy to zrobiła otarłem jej łzy. Podniosłem się nieco na szpitalnym łóżku. Moja choroba powróciła. Może nie żyłem do końca zdrowo, ale niczego nie żałuję. Miałem już czterdzieści siedem lat. Tego dnia umarłem dołączając do Kany. Cieszyłem się, że znów go zobaczę.
...
- Kana! Oi! Kana! Czekaj mówię!
- I czego się drzesz? Przecież słyszę.
- To czego się nie zatrzymasz?
Przyjaciel z dzieciństwa szedł przede mną, choć po moich nawoływaniach na szczęście zwolnił kroku. Nie wolno mi było za dużo biegać, zawsze byłem dość kruchy i chorowity, ale dożyłem już 22 lat. Studiowałem, pracowałem na pół etatu... żyłem normalnie. Chłopak zatrzymał się w końcu, ale najwyraźniej nie przeze mnie. Podszedłem do niego i odwróciłem głowę w bok, chcąc zobaczyć na co patrzy. Dzieci bawiące się na placu zabaw. Scena jak z jakiegoś filmu. Zerknąłem na bruneta, jednak zero reakcji. Wyglądało na to, że się zamyślił. Przymknąłem powieki nie odwracając wzroku od jego twarzy. Czasem czułem się winny. Znaliśmy się już tyle czasu, a on zawsze dbał o mnie jak o młodszego brata. Czemu młodszego? Kana był ode mnie 3 lata starszy, mimo to nie mieliśmy problemów z dogadywaniem się. Tyle, że przeze mnie ten gość tutaj postanowił zostać lekarzem. Twierdzi, że gdy już nim zostanie wyleczy mnie. Brzmi dziecinnie, prawda? Oboje o tym wiemy, a jednak on uparcie uczy się medycyny, tak jakby brał to na poważnie. Trochę mnie to martwi. Wiele razy mówiłem mu, że na pewno jest coś innego czym chciałby się zajmować, ale zawsze mnie zbywał twierdząc, że poszedł na kierunek taki jaki jemu pasuje. Nie chciałem tylko by ze względu na mnie do czegokolwiek się zmuszał. Straciłem w końcu cierpliwość i dźgnąłem go lekko w bok. Zadziałało. Spojrzał na mnie raczej niezbyt zadowolony i ruszył dalej chodnikiem. Czasem był oziębły, ale wydaje mi się, że nie chciał mnie za bardzo rozpieszczać, albo dać do zrozumienia, że nie wszyscy zawsze będą dla mnie mili. Jestem naiwną osobą i łatwo sobie ze mnie zażartować. Nie czekając poszedłem za nim. Kierowaliśmy się właśnie do jego domu.
- Ciocia w domu? – zagadałem, chcąc zabić panującą między nami ciszę.
- Wyjechała do babki. Podobno ta źle się czuła. Ktoś musiał się nią zaopiekować.
- Lubię Twoją babcię, piecze dobre ciasteczka. Miejmy nadzieję, że to nic poważnego. - Uśmiechnąłem się optymistycznie, na co jedynie zostałem poklepany po głowie. Ostatnio często tak robił. Jakby traktował mnie jak dziecko i myślał, że nie jestem świadom, jaki to świat jest okrutny. A przecież się mylił. Kiedy znaleźliśmy się przed furtką otworzył drzwi i już po chwili obaj znajdowaliśmy się w budynku. Jak to wypada, zdjąłem buty i już mniej grzecznie bez pytania poszedłem do salonu. Tyle, że u nas to normalne. Też zachowuje się w moim domu jakby był u siebie. Żaden z nas nie ma tego temu drugiemu za złe.
- Chcesz soku? - Usłyszałem z kuchni, więc zrezygnowałem z siadania na sofie i podszedłem do blatu, gdzie stał Kana.
- A jaki masz?
- Jabłkowy, multiwitamina i pomarańczowy, ale to już nie z lodówki. - No tak, na dworze panował straszny upał, dlatego miło by było wypić coś zimnego.
- Witaminkę w takim razie poproszę! - Uśmiechnąłem się szeroko pokazując zęby,
Brunet, nic nie mówiąc, nalał wybrany przeze mnie napój, samemu wybierając pierwszy z wymienionych. Powędrował zaraz po tym do swojego pokoju, a ja za nim. Na piętrze tylko w lustrze dostrzegłem jak bardzo są roztrzepane moje blond włosy. Wyglądałem przezabawnie, ale oczywiście nie mógł mi tego powiedzieć...
- O, jednak ją czytasz!
- No tak, przecież to Twoja ulubiona. I muszę przyznać, że jest wciągająca.
- Prawda?! - Podekscytowałem się i ucieszyłem na wieść, że przyjaciel podziela moje zdanie. Chwyciłem w wolną dłoń książkę, w drugiej trzymałem szklankę. Złapałem za zakładkę i otworzyłem moją własność na zaznaczonej stronie, chcąc się zorientować na którym momencie dwudziestopięciolatek przerwał czytanie. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Nie był to żaden psychologiczny poradnik czy inne dziadostwo, a zwykła powieść. Historia opowiadała o mężczyźnie chcącym znaleźć sens swojego życia. Brzmi nudno, prawda? Ale sytuacje jakie go spotykają są nadzwyczaj zaskakujące. Boryka się z własną bezsilnością i trudami ludzkimi. Pomaga wielu osobom, sam niestety na końcu umiera, ale za to szczęśliwy.
- Hiro... - Usłyszałem orientując się, że bez namysłu zacząłem czytać tekst i już byłem w połowie strony.
- A, sorka, jakoś tak samo. - Uśmiechnąłem się zakłopotany i odłożyłem książkę. - Mogę zostać na noc?
Kana oczywiście się zgodził, raczej rzadko miał coś przeciw. Dziwiło mnie to, zwłaszcza, że potrafiłem w nocy budzić się stękając z bólu. Może, gdyby nie to, że za nic nie pozwalam zaciągnąć się do szpitala byłoby to normalne. Czym są wywołane u mnie takie problemy? Powinienem brać leki, niestety od jakiegoś czasu nie wystarczają. Lekarz powinien przypisać mi silniejszą dawkę, jednak jest na urlopie, a ja nie zgadzam się pójść do innego. Temu jednemu doktorowi zaufałem, co nie znaczy, że będzie tak i z innym. Mogę się trochę pomęczyć i poczekać. Tej nocy również się przebudziłem. Starałem się być jak najciszej, jednak ból żołądka był naprawdę męczący. Zwinąłem się w kulkę na łóżku zaciskając zęby. Mimo to z moich ust wydobył się nie jeden jęk. Chłopak obudził się i jak zawsze ze spokojem głaskał mnie po głowie. Był świadom, że nie ma jak mi pomóc, dlatego to kolejny powód mojego zdziwienia, czemu tak po prostu zgadza się bym u niego nocował?
W końcu ból minął, jak za każdym razem i oboje zasnęliśmy tuż obok siebie. Kana z ręką na moim ramieniu. Byłem świadom, że przeze mnie jest później rano zmęczony, a mimo to nigdy nie narzekał. Czasem miałem takie myśli, że nie zasługuje na takiego przyjaciela. Minęło parę tygodni, miesięcy, nie działo się nic nadzwyczajnego, do pewnego czasu. Chłopak skończył studia. Naprawdę mnie to cieszyło, gratulowałem mu jak nikt. Po pięćdziesiąt razy i zawsze z tak samo ogromną ekscytacją. Do tego chwaliłem się nim, jakbym co najmniej to ja zakończył naukę na medycynie. I wtedy stało się coś okropnego. Dowiedziałem się, że brunet ma wyjechać za granicę, miał tam lepsze propozycje jeżeli chodziło o zdobywanie wiedzy. Długi czas biłem się myślami sam z sobą czy pozwolić mu jechać, ale cieszył się, więc nie mogłem go zatrzymywać. Pożegnałem go z szerokim uśmiechem, by po jego wylocie rozpłakać się jak dziecko. Utrzymywaliśmy kontakt mailowy, telefoniczny... Trzeba przyznać, że kamerki internetowe to naprawdę przydatny gadżet. Minęło półtorej roku. Dziwnie żyło się bez niego u boku, jednak jakoś dawałem sobie radę. Byłem przecież dorosły, a i nie chciałem by żałował swojej decyzji. Problem taki, że czekała mnie operacja, o której nic mu nie powiedziałem. Strasznie się bałem, ale wiedziałem, że, gdy Kana się dowie postanowi przyjechać, a przecież tam robił to co chciał, czemu więc dla mnie miał z czegoś rezygnować? Operacja nie wypadała na żadne wolne dni, a i w szpitalu miałem trochę przeleżeć. Wątpiłem by miał tyle wolnego... Już i tak planował przyjechać na święta. Z każdym dniem bałem się coraz bardziej. Bóle powróciły mimo zwiększonej dawki w lekach, tą informacją też się z nim nie podzieliłem. W końcu jednak nadeszły jego wolne dni i czas radości. Wszystko w mieście świeciło się w różnych kolorach. Wyglądało to po prostu pięknie. Odebrałem przyjaciela z lotniska. Na mój widok uśmiechnął się ciepło i przytulił mnie mocno, co było całkiem zaskakujące. Wyglądało na to, że nie tylko ja tak przeżywałem nasze rozstanie. Spędziliśmy te parę dni wspólnie, trochę z rodzinami, ale w większości sami. Chcieliśmy się sobą nacieszyć nim znów będziemy musieli powiedzieć sobie "do zobaczenia". Tylko stało się coś czego raczej żaden z nas nie przewidział. Nie byliśmy pijani, ani też otumanieni czymkolwiek. To stało się tak nagle i sam nie wiem jakim cudem. Szliśmy za rękę, jakby to było coś normalnego i codziennego dla nas. Żaden się nie skarżył, rozmawialiśmy jak zazwyczaj. Tak jakby nic się wyjątkowego nie stało. A jednak moje serce zdawało się bić szybciej. Ruszyliśmy do mojego domu, spokojnie przeszliśmy do pokoju, by tam zacząć się całować. Nie uważam, abym dał ponieść się chwili. Nie protestowałem na żaden dotyk, wręcz przeciwnie, domagałem się więcej, samemu nie pozostając dłużnym. Posunęliśmy się dalej, o wiele dalej. Nikogo nie było w domu, nikt nie mógł nam przeszkodzić. Wtedy padły te magiczne słowa. "Kocham Cię". Sam nie jestem pewien, który z nas wypowiedział je pierwszy, ale czy to ma takie znaczenie? Byliśmy świadomi swoich uczuć. Noc zdawała się nie mieć końca i szkoda, że nie trwała wiecznie, bo wciąż pamiętam ciepło, które czułem, gdy leżeliśmy wtuleni w siebie. Do wyjazdu Kany zachowywaliśmy się jak para. Nic nie uzgadniając, jakby to było naturalne. Jednak nadszedł czas, gdy musiał wyjechać. Tego dnia już nie płakałem, smutno jednak pożegnałem go słowami, że będę czekał, aż wróci. Wtedy po raz ostatni poczułem dotyk jego dużej dłoni na mojej głowie. Ale zabrał ze sobą coś znaczącego dla mnie. Książkę. TĘ książkę. Chciałem by mu o mnie przypominała, by położył ją gdzieś na wierzchu i uśmiechał się za każdym razem, gdy na nią choćby zerknie. Minął miesiąc, nadszedł czas operacji. Leżałem w szpitalu, ograniczyłem odrobinę nasze rozmowy, przez co brunet chyba zaczął się nieco niepokoić. Nie pisnąłem o operacji ani słowa i tak było już za późno. Gdyby się dowiedział nic by to nie zmieniło. Tak uważałem. Wyglądało jednak na to, że to tylko moje zdanie. Na kilka godzin przed operacją nie miałem już kiedy się z nim kontaktować. Normalnie pisaliśmy do siebie dużo, wiec zapewne go to zdziwiło. W końcu dostałem leki i zasnąłem. Nie jestem pewien skąd Kana dowiedział się o operacji, zapewne od mamy albo cioci. Od razu przyleciał najbliższym lotem. Moja operacja zakończyła się pomyślnie, dużo po niej spałem. Byłem naprawdę szczęśliwy że wszystko się udało. Gdy tylko byłem w stanie, przeczytałem wszystkie wiadomości od chłopaka, których wcześniej nie mogłem ujrzeć. Ostatnia wywołała u mnie łzy szczęścia. "Wsiadam do samolotu, czekaj tam na mnie." Moja mina jednak momentalnie się zmieniła, gdy zobaczyłem, o której została wysłana wiadomość. Natychmiast zadzwoniłem do mamy, Kany nie było u mnie. Może więc był u mojej rodzicielki albo swojej? To co jednak usłyszałem przez telefon, sprawiło, że wypadł mi z ręki, a ja zalałem się łzami.
...
Na pogrzebie nie mogłem powstrzymać łez. Zastanawiałem się dlaczego mi pozwolono żyć, a ktoś stracił przeze mnie życie. I to ktoś taki. Najważniejsza dla mnie osoba. Czy to zapłata za to, że sam mogłem w pełni cieszyć się zdrowiem? Położyłem na grobie kwiat i zamknąłem oczy. Obwiniałem się. Gdybym powiedział mu wcześniej, zaplanowałby przyjazd i przyjechał na spokojnie. A tak spiesząc się sam stracił życie. Tamtego dnia Kana po przylocie biegł z lotniska na autobus. Potrącił go jakiś mężczyzna. Oboje trafili do szpitala. Kierowca samochodu przeżył... ale druga ofiara wypadku już nie. Gdy dowiedziałem się, że trafił do szpitala, natychmiast chciałem uciec z pokoju i pójść go zobaczyć. Nie do końca jednak byłem w stanie. Nim dotarłem pod salę operacyjną gdzie stały mama z ciocią minęło trochę czasu. Wtedy dowiedziałem się, że mimo starań lekarzy było już za późno. Miałem pustkę w głowie. Łzy leciały mi z oczu strumieniami. Sam nie wiem skąd miałem siłę uderzyć pięścią w ścianę. Teraz już nie jest ze mną tak źle. Kana przywiózł ze sobą parę rzeczy, w tym notatnik, w którym spisywał większość swoich dni. Dużo razy pojawiły się tam wzmianki o mnie. O tym jak bardzo stara się właśnie dla mnie. Więc czy powinienem sobie pozwolić na chęć śmierci? Nie chciałby tego. W jego rzeczach znalazłem także książkę, tą która dla nas obu miała wielkie znaczenie. Chyba zamierzał mi ją oddać w szpitalu, zapewne żebym mógł umilić sobie czas czytając ją. Tuż za pierwszą stroną była wsunięta karteczka z napisem "Kocham Cię".
...
Drżącą dłonią otworzyłem książkę i wyjąłem z niej kwadratową karteczkę. Uśmiechnąłem się lekko i podałem ją mojej żonie, która słuchając mnie płakała od dłuższego czasu. Zabawne, bo nie takiej reakcji się spodziewałem. Widocznie naprawdę kochała mnie mimo wszystko. Była naprawdę wspaniałą kobietą. Potrzymała chwilę karteczkę, po chwili chcąc mi ją oddać. Nie przyjąłem jej jednak tłumacząc, krótko, że ma ją zatrzymać. Była kierowana do mnie, teraz ja kieruje ją do niej.
Uśmiechnąłem się i poprosiłem by się pochyliła, gdy to zrobiła otarłem jej łzy. Podniosłem się nieco na szpitalnym łóżku. Moja choroba powróciła. Może nie żyłem do końca zdrowo, ale niczego nie żałuję. Miałem już czterdzieści siedem lat. Tego dnia umarłem dołączając do Kany. Cieszyłem się, że znów go zobaczę.
Japierdziele...
OdpowiedzUsuńPlacze
Naprawde placze
to jest tak cholernie wzruszajace, proste, smutne... piękne
Cieszę się c: znaczy nie, że płakasz ;__; tylko, że się podobało.
UsuńKOBIETO. Kobieto, ty niedobre stworzenie, ty okrutna zołzo, jak śmiałaś, jak mogłaś... Mam łzy w oczach noo T_T Ale zakończenie... Ważne, że do niego dołączył T_T Piękne T_T A w ogóle to cześć, Yazu jestem ;D
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że po takim czasie. Znów nawiedził mnie brak internetu. Miło mi Yazu c: i no wiem, przepraszam ;___; następne co wstawię obiecuje nie wywoła łez. Chyba.
UsuńAż mi się smutno zrobiło. Zawsze mi szkoda, gdy osoby, które się naprawdę kochają nie mogą być ze sobą razem ;-;
OdpowiedzUsuńBrawo!